O krok od śmierci

Dłuto dentystyczne osunęło się i zatrzymało kilka milimetrów od tętnicy. Pacjentka przeżyła, lecz została kaleką.

Pani Ania uczyła języka niemieckiego w jednym z liceów. Jak większość dorosłych osób miała problemy z tzw. zębami mądrości. Jeden z nich wyrastał pod nieprawidłowym kątem i trzeba było go usunąć. Pani Ania chcąc mieć pewność, że zabieg będzie wykonany dobrze, popytała wśród znajomych i dowiedziała się, że wybitnym specjalistą jest młody, a posiadający już tytuł doktora nauk medycznych, pan M. Udała się do niego na wizytę, podczas której dowiedziała się, że pan doktor już nie z takimi zębami sobie radził, wszystko przebiegnie gładko, bezboleśnie i nie ma żadnego powodu do stresu.

Pani Ania jako nauczycielka, postanowiła, że ząb wyrwie na początku ferii zimowych, tak aby nie tracić ani jednego dnia w pracy. Zgodnie z planem na początku lutego nauczycielka pojawiła się w gabinecie stomatologa, gdzie rozpoczął się zabieg. Wbrew zapewnieniom lekarza, zabieg nie był lekki, łatwy i przyjemny. Pan doktor walczył z wyrywanym zębem prawie 40 minut. Mruczał pod nosem, że nie chce wyjść. W pewnym momencie używane przez lekarza narzędzie – najprawdopodobniej dłuto dentystyczne lub podobny przedmiot – omsknęło się i wbiło pod język pacjentki.

W związku z tym, że pani Ania była wówczas znieczulona, nie czuła żadnego bólu lecz trwający zaledwie około sekundy ucisk pod językiem i w okolicach gardła. Ząb w końcu udało się chirurgicznie usunąć, po czym pacjentka została wypuszczona do domu.

Po przybyciu do domu, ze względu na utrzymujące się wciąż znieczulenie, pani Ania miała całą twarz, język i brodę zdrętwiałą, co uważała za stan normalny. Dopiero następnego ranka, kiedy po przebudzeniu nauczycielka stwierdziła, że nie może mówić, gdyż z powodu bezwładnego języka nie jest w stanie artykułować żadnych słów, zaś dodatkowo ma zdrętwiałą brodę, zaniepokoiła się i pojechała wraz z matką do pana doktora. Ten widząc stan swojej pacjentki przez ułamek sekundy zrobił wielkie oczy, zaś po chwili zmitygował się i zaczął pacjentkę zapewniać, że to przejdzie.

Niestety, stan nauczycielki wcale się nie poprawiał. W dalszym ciągu nie była ona w stanie wypowiadać jakichkolwiek zrozumiałych zdań, niezrozumiale bełkocząc. Zaczęła szukać pomocy u innych lekarzy, stomatologów, laryngologów, neurologów. Wówczas okazało się, że pan doktor M. podczas zabiegu trwale uszkodził pacjentce nerwy odpowiadające za ruchy języka. I że pani Ania nigdy już nie będzie mówić.

Co ważniejsze, wbity przez niego pod język pacjentki przedmiot, zatrzymał się – jak wykazał to wykonany później rezonans magnetyczny – kilka milimetrów od jednej z tętnic. To oznacza, że pani Ania była o krok od śmierci. Niemniej istotne jest to, że powstałą podczas zabiegu ranę, lekarz pozostawił bez zabezpieczenia. Przez to przez dłuższy czas do otworu powstałego po wbiciu dłuta przedostawały się drobinki jedzenia, które powodowały stany zapalne i ropienie tkanek wewnątrz gardła pacjentki.

Pan doktor oczywiście nie przyznał się do tego, co pacjentce zrobił. Zaś w sądzie wbrew oczywistym faktom utrzymywał, że kilka dni po zabiegu rozmawiał z pacjentką, która według niego normalnie wtedy mówiła i nie miała żadnych problemów. Albowiem pani Ania zmuszona byłą skierować sprawę do sądu. Powołano biegłych, przy czym postawa pana doktora była nacechowana arogancją i bojowością do tego stopnia, że pisał on donosy na biegłego, który w sprawie wydał niekorzystną dla niego opinię.

Sprawa trwa nadal. Pan doktor idzie w zaparte. Sprzeciwił się nawet, by jego ubezpieczyciel ( który widział oczywistą winę swojego klienta) wypłacił pacjentce odszkodowanie za utratę zdrowia, gdzie nic go to nie kosztowało. W ten sposób poszkodowana nauczycielka nie otrzymała proponowanej przez firmę ubezpieczeniową – w ramach ugody – kwoty kilkuset tysięcy złotych. Zaś podatnicy ponoszą koszt trwającego już 5 lat procesu.

Pani Ania nie może pracować w zawodzie. Żyje z najniższej renty.