Kancelaria Prawna Leszek Krupanek
Z życia kancelarii
Serce i oczy pobrane w sekrecie przed rodziną
Do wypadku doszło na granicy Sosnowca i Katowic. Najbliżej było pogotowie z Sosnowca. Normalny samochód dystans między stacją pogotowia a miejscem wypadku pokonuje w 3-4 minuty. Tym razem karetka dojechała po 20 minutach od wezwania.
Czy kierowca był w tym momencie martwy, czy skonał później, tego nie sposób ustalić. Nie sposób ustalić dlatego, że nikt go porządnie nie zbadał. Nikt nie wpadł na to, by go wyciągnąć z rozbitego samochodu, rozpocząć reanimację, podać tlen, a jeśli trzeba, rozpocząć masaż serca. Kierowca siedział z głową na kierownicy rozbitego samochodu kilkadziesiąt minut do przyjazdu karetki – mimo obecności na miejscu wypadki 2 zastępów Straży Pożarnej dysponującej specjalistycznym sprzętem i przeszkolonymi ratownikami. Policjantom „wydawało się”, że nie żyje. Czy było to celowe czekanie na zgon i nieudzielenie pomocy? Na to pytanie też nie da się już niestety odpowiedzieć.
Lekarz pogotowia, którym akurat był szef sosnowieckiej stacji, oparł się na informacjach od policjantów. Urzędowo stwierdził zgon. Co ciekawe, w karcie informacyjnej wpisał, że kierowca jest nieznany z imienia i nazwiska. Tak zwany „NN”. To pozwoliło wbrew woli rodziny ukraść zwłoki i przekazać je do pewnego zakładu pogrzebowego. Tam przyjechał zespół transplantacyjny i również bez wiedzy rodziny, pobrał od denata gałki oczne i serce. Podobno zastawki serca do niczego się nie przydały i zostały później skremowane. Gałki oczne wykorzystano. Zostały przeszczepione.
Wszystko to wydaje się nieprawdopodobne, a jednak w stu procentach jest zgodne z faktami. Dysponujemy pełną dokumentacją prokuratorską, przekazaną nam przez rodzinę kierowcy. Wynika z niej między innymi, że w czasie, gdy lekarz pogotowia wpisywał w karcie zgonu „NN”, na miejscu wypadku przebywała narzeczona kierowcy. Zrozpaczonej kobiecie w tej samej karetce podano zastrzyk uspokajający. Potem już nie reagowała na to, co się dzieje. Można było przekazać ciało zakładowi pogrzebowemu spoza Katowic czy Sosnowca. Jedynemu, który dysponował salką do pobierania ludzkich narządów.
Kierowca był oficjalnie nieznany z imienia i nazwiska, chociaż miał przy sobie portfel, a w nim prawo jazdy i dowód osobisty. Już na miejscu wypadku ( i co najważniejsze przed zabraniem ciała przez firmę pogrzebową ) laborant policyjny wykonał fotografie tych dokumentów. Mimo to zrozpaczonej rodzinie, która wydzwaniała na policję w Katowicach i w Sosnowcu podając imię i nazwisko kierowcy, odpowiadano, że policja nie wie o jego losach. Dopiero po trzech dniach policjanci ujawnili, w którym zakładzie pogrzebowym leży ciało.
Do wypadku doszło, ponieważ Michał M., po sprzeczce ze swoją narzeczoną wybiegł z mieszkania, wskoczył do samochodu i ruszył spod bloku z piskiem opon. Mieszkali wraz z rodzicami narzeczonej w Sosnowcu, jakieś pół kilometra od granicy z Katowicami. Michał M. jechał w stronę katowickich Szopienic, a wówczas zaczął go ścigać policyjny radiowóz, który patrolował okolicę. Michał M. nie zatrzymał się, przyspieszył. Pościg zakończył na drzewie. Lekarze z Zakładu Medycyny Sądowej w Katowicach stwierdzili, że bezpośrednią przyczyną zgonu było pęknięcie wątroby i wewnętrzny krwotok. Nie wiadomo więc, czy gdyby Michałowi udzielono pomocy, przeżyłby. Ale taka możliwość istnieje i jest bardzo prawdopodobna.
Lekarze podczas sekcji zwłok ustalili coś jeszcze. Badając ciało kierowcy ze zdziwieniem stwierdzili, że brakuje gałek ocznych i serca. Rodzina niczego nie zauważyła, tak dobrze ciało było przygotowane do pogrzebu. Kilka miesięcy po wypadku prokuratura umorzyła śledztwo w sprawie śmierci Michała M. Wtedy pozwolono jego matce przeczytać akta śledztwa. W nich znajdował się protokół z sekcji zwłok. Dopiero wówczas matka Michała dowiedziała się, że pobrano mu gałki oczne i serce. Zrobiono to ukradkiem, by rodzina nie wiedziała. Dlatego ukrywano przed nią przez kilka dni, w które miejsce trafiło jego ciało.
Pikanterii całej sprawie dodaje to, że świadkowie pościgu słyszeli strzały, zaś tylna szyba samochodu, którym uciekał młody człowiek miała nosić ślady przestrzelin (szyba ta miała później zostać wybita podczas otwierania tylnej klapy w trakcie oględzin pojazdu, gdyż technik kryminalistyczny tak „nieostrożnie” otwierał bagażnik, że wybił szybę o konar drzewa, jaki spadł na auto po wypadku…)
Podane powyżej fakty znajdują odzwierciedlenie w urzędowych dokumentach. Rodzina przekazała nam ich kopie. Michał M. osierocił kilkuletnią córeczkę.
Masz problemy, ale nie możesz się z nikim skonsultować?
My rozwiążemy Twój problem